Poranek po domowym tornado, czyli Santiago w akcji
Wiecie ten moment, kiedy budzicie się i przez pierwsze pięć sekund wszystko wydaje się w porządku… a potem patrzycie wkoło i macie wrażenie, że przeszło tornado?
Tak właśnie wyglądał mój dzisiejszy poranek.
Rozje*** bunda w domu to mało powiedziane — brakowało tylko przelatującej kuli jak na pustyni. Santiago (ten mój futrzany aniołek w wersji demolka deluxe) postanowił zrzucić wazon z kwiatami. A że był duży, to woda rozlała się na pół pokoju. Gałązki z czerwonymi styropianowymi kuleczkami, które najwyraźniej uznał za przysmak, były pogryzione. Pewnie próbował je sobie wyjąć… aż jebło. Huk, woda, chaos — Santiago w panice pewnie zwiał, ja w każdym razie stałam jak w filmie katastroficznym, tylko bez efektów specjalnych.
Woda poszła wszędzie — pod kanapę, pod leżankę, po panelach. Na szczęście panele przeżyły, ale wszystko inne już nie. Schodki, pufa, worki z kocami i prześcieradłami – wszystko mokre. Co się dało, wrzuciłam do suszarki, reszta wyleciała na dwór.
Żeby było śmieszniej, kiedy wyszli na poranny spacer, wrócili z łapami całymi w błocie i – oczywiście – znaleźli jeszcze wilgotne miejsca po wodzie. Efekt? Cała podłoga w błocie.
W tym momencie moje ręce po prostu opadły.


Dałam im śniadanie, ubrałam się i wyszłam z domu. Potrzebowałam chwili dla siebie, zanim eksploduję jak ten nieszczęsny wazon.
Wyprawa terapeutyczna do Hebe
Poszłam więc na Dąbrowskiego – poznaniacy wiedzą, że to konkretna ulica. Wstąpiłam do Hebe „tylko zobaczyć, co nowego”, jakby w domu nie czekało na mnie siedemnaście mazideł do twarzy i ciała.
No i przepadłam.
Kupiłam ampułki Weleda (na noc, tłuste i obiecujące cuda) już wypróbowałam, jest tłuste i w ogóle się nie wchłania- do kitu!!!

, serum na zmarszczki – pachnie cudownie, lekkie jak chmurka. Efekty pewnie zobaczę za jakiś czas, ale już czuję, że będzie dobrze.

Zielony krem to już totalny hit: nie jest BB, ale ma ten perłowy połysk, dzięki któremu skóra wygląda zdrowo i promiennie – szczególnie dla tych, co nie malują się na co dzień. Polecam z całego serca.

Do tego wcierka na włosy (jutro test!) i preparat do nanoplastii – czekam na paczkę jak dziecko na Mikołaja.

Powrót do rzeczywistości
Po powrocie do domu – głęboki wdech, wydech i… akcja ratunkowa.
Woda, siki, ślady łap, powtórka z rozrywki. Zmieniałam skarpetki cztery razy, aż w końcu chodziłam boso – i to był najlepszy pomysł dnia.
Uzbrojona w ręczniki papierowe, ocet, ściereczki i arsenał detergentów, ruszyłam na front: łazienka, kuchnia, pokój, mop elektryczny, odkurzanie. W międzyczasie wrócił Tomek z pracy, ogarnął pościel, kurze, jeszcze raz odkurzył – i dopiero wtedy nasz dom zaczął przypominać dom.
Włączyłam dyfuzor zapachowy – tym razem kropelki ziołowe na katar i drzewo sandałowe. Suszarka i pralka chodziły jak duet perkusyjny. Ja z kolei miałam ochotę tylko na jedno – białą czekoladę. Jedną, drugą, trzecią… i cukier w normie. Cud? Nie – lek, który po przerwie musiał wrócić do łask.
A skoro już byłam w nastroju „dbam o siebie”, odpaliłam nową maszynę do termo liftingu. Czy coś da? Nie wiem, ale przecież nie zaszkodzi.

Happy end po domowemu
Wieczorem – dom pachnie, czysty, wszyscy najedzeni, leki wzięte, Netflix włączony.
Oglądamy arabską wersję „Miłość jest ślepa” (polecam dla czystej ciekawości kulturowej).
Jutro Tomek rano ma piłkę, potem spacer do lasu z chłopakami, a wieczorem kolacja. Ja mam nową sukienkę, on – koszulę, marynarkę i płaszcz. W końcu po takim dniu zasługujemy, żeby się trochę „pokazać”.
Zdjęcia jutro!
A póki co – dom uratowany, ja żyję, Santiago też (ledwo), a dzień zakończony białą czekoladą i spokojem ducha.
Życzę Wam udanego weekendu!

