Czwartkowy labirynt myśli i drobiazgów
Hej!
Dziś już czwartek — ten moment tygodnia, gdy człowiek czuje, że weekend jest blisko, ale wciąż trochę za daleko, żeby naprawdę się cieszyć. Próbowałam wstać o świcie, z tym ambitnym zamiarem, że zrobię wszystko, co sobie zaplanowałam… Ale plan miał swoje zdanie. Ciało nie chciało współpracować, a pościel, jakby świadomie, przyciągała mnie do siebie jak magnes. W końcu jednak się podniosłam, choć każdy ruch wydawał się stawiać opór.
Zaczęłam od sprzątania – wiadomo, po psich szaleństwach zawsze jest coś do ogarnięcia. Potem kawa, ta pierwsza, magiczna, pachnąca jak obietnica lepszego dnia. Usiadłam z nią pod kocem, ale… no cóż. Kawa się skończyła, a ja z powrotem wpadłam w objęcia kanapy. I pewnie zostałabym tam do południa, gdyby nie dzwonek do drzwi. Kurierka. Z paczką.
Otwieram, a tam — naklejki. Cała góra naklejek! Oczywiście, że je zamawiałam, ale nie aż tyle! W Temu chyba ktoś ma problem z liczeniem, bo to już nie pierwszy raz. Przypomniała mi się tamta sytuacja, gdy zamiast jednej kurtki przeciwdeszczowej dla Javiera (tak, tego Hawiera!) dostałam cztery. Teraz mam więc naklejki na dziesięć lat i wątpliwą pewność, że następne zamówienie też mnie czymś zaskoczy.
Rozpakowywałam te paczki na raty, jakby to była jakaś świąteczna niespodzianka. Potem szybkie codzienne sprawunki, a zanim się obejrzałam, minęła czternasta. Trzeba było się zbierać — Tomek miał być pod blokiem o 14:30. Czekała nas wyprawa do Leroy Merlin po lampy i różne dodatki do nowego mieszkania.
Zajechaliśmy, zakupy poszły w miarę sprawnie, ale i tak zeszło nam sporo czasu — bo kto by pomyślał, że zaprojektuję dwanaście lamp do jednej kawalerki? Ale co ja poradzę — lubię światło. Nie znoszę półmroku, tego poczucia, że coś jest niedokończone. W nowym miejscu ma być jasno, ciepło i przytulnie. Do tego żaluzje, lustra, dodatki do łazienki, szyny na zasłony — no, pełen pakiet.

Potem jeszcze przystanek w Auchan i w Hebe, bo szukałam czegoś, co porządnie otworzy pory. Parówki nie znoszę, więc może macie jakieś inne patenty? Bo ja już próbuję wszystkiego, byle tylko ominąć ten „saunowy” rytuał nad garnkiem, znalazłam coś takiego, ale nie wiem czy to pomoże.

Koło 16:30 byliśmy już w mieszkaniu. Wszystko powoli nabiera tam kształtu — ściany oddychają nowością, a każde światło, które włączam, daje nadzieję, że niedługo to miejsce naprawdę ożyje. Wróciliśmy do domu, a tam jak zwykle: zakupy, rozpakowywanie, psy, ogarnianie, życie. Kupiliśmy lampki choinkowe, tylko… nie mamy choinki. Cóż, przy naszym metrażu choinka chyba by się obraziła. Więc zawisły na oknie. I w sumie wygląda to całkiem magicznie.

Od wczoraj postanowiłam też wziąć się za siebie. Nie od poniedziałku, nie po świętach, nie od nowego roku — od wczoraj. Kupiłam urządzenie do mikrodermabrazji twarzy i masażer z podczerwienią. Teraz mam plan — regularność, pielęgnacja, rytuał. Wszystko rozpisane w papierowym kalendarzu (tak, tym starym, prawdziwym, co ma strony, a nie pliki). Zawsze robię zdjęcie konkretnej strony, zanim wyjdę z domu — taka moja wersja cyfrowej organizacji bez technologicznego przesytu.


Ale jeśli mam być szczera — coś ostatnio ze mną nie tak. Psychicznie i fizycznie. U mnie jedno zawsze łączy się z drugim. Czasami, gdy ciało nie daje rady, głowa też siada. Śpię długo, za długo. Budzę się i nie mam siły wstać, a jak już się podniosę, to najchętniej położyłabym się z powrotem. Nie wiem, czy to przesilenie, czy jakieś osłabienie, ale czuję, że coś mnie hamuje. Nie nazwałabym się leniwą — to raczej jakby ktoś odciął mi zasilanie.
Ostatnio, gdy tak się czułam, skończyło się śródmiąższowym zapaleniem płuc i szpitalem. Teraz też może coś mnie łapie — temperatura 38,3, czyli gorzej niż wczoraj. Obserwuję się. I próbuję nie panikować.
A Wy?
Czy też czujecie się ostatnio bardziej zmęczeni, ospali, przytłoczeni? Czy też macie te dni, gdy łóżko wygrywa z ambicją, a kawa nie pomaga?
Na dziś kończę.
Z kocem, lampkami w oknie i kubkiem herbaty obok.
Życzę Wam spokojnego wieczoru,
niech światło — choćby to z jednej lampki — dziś Wam trochę pomoże.
Papa
