Ten z pędzącym dniem

Hej!
Nie wiem, jak to się stało, ale dziś człowiek wstał… po prostu za późno. Totalnie. To jeden z tych dni, kiedy organizm mówi: „Nie, dziś nie wstajesz o czwartej, dziś śpisz jak normalny człowiek”. Zwykle o tej godzinie jestem już na nogach, wyspana, gotowa do działania. Ale nie dzisiaj.

Najpierw obudził mnie budzik Tomka – oczywiście, żeby mnie zdenerwować, nie żeby wstał on sam . Potem było jeszcze kilka prób otworzenia oczu, które zakończyły się kompletnym fiaskiem. W końcu telefon od mamy. Dzwoni, a w słuchawce słyszę:
– „Ty śpisz?”
– „No śpię, a co?”
– „O tej porze?”
No cóż, jak się człowiek raz prześpi, to z przytupem.

Zebrałam się z łóżka z lekkim opóźnieniem i pierwsze, co zobaczyłam, to armagedon. W salonie wyglądało, jakby przeszło tornado z chusteczkami w roli głównej. Chłopaki (czytaj: psy) najwyraźniej wstali wcześniej i postanowili się „kulturalnie pobawić”. Chusteczki porozrywane, poduszki na podłodze, a ja zamiast złości… miałam tylko jedno w głowie: dobra, pewnie się nudzili.

Zanim więc w ogóle pomyślałam o kawie, wzięłam się za sprzątanie. I jak to zwykle bywa – myślałam, że to kwestia 10 minut, a skończyło się na półtorej godziny. Stefan (czyli nasz odkurzacz–robot) dostał dziś dwa przebiegi. Pierwszy był czysto testowy – „opylił” mieszkanie, ale efekt nie zachwycał. Dopiero za drugim razem wyglądało jak należy. I dopiero wtedy mogłam usiąść z kawą w ręku i odetchnąć.

W międzyczasie odpaliłam laptopa, bo trzeba było trochę popracować. Jakimś cudem praca mnie wciągnęła i kiedy spojrzałam na zegarek, była… 14:00. Jak to się dzieje, że rano trwa wieczność, a popołudnie mija w sekundę?

Na dziś mieliśmy w planach kilka zakupowych misji. Najpierw Media Expert – miałam tam zamówienie (co to takiego? Napiszę wkrótce, bo to coś fajnego ). Tomek też się spóźnił dziś do pracy, więc skończył później – o 14:30 i o 15.00 ruszyliśmy razem w trasę.

Po drodze klasyka:
 Action – po pachnidła, olejki zapachowe i woski (nie wiem, jak to się dzieje, że co tydzień czegoś brakuje).
 Homla – po firanki, bo młody uznał, że długie zasłony to świetne miejsce na… no cóż, siusianie. Na szczęście w Homli mają idealne – 250 cm długości, czyli dokładnie tyle, żeby wyglądały dobrze i nie kusiły do mokrych eksperymentów. Kondygnacja ma 260 więc troszkę odstają od podłogi.
 Maxi Zoo – Leo, nasz średni piesek, zaczął ostatnio wybrzydzać z karmą. Myśleliśmy, że to może coś zdrowotnego, ale nie – po prostu znudziła mu się stara. Klasyczny pies–koneser. Kupiliśmy więc nową karmę, szelki dla młodego (trochę na wyrost, ale niech ma) i kocyk na ich wielką leżankę, bo pranie tego cuda co dwa dni, bo ciągle brudzą, a samo suszenie jej zajmuje 3 godziny i zaczęło mnie już przerastać.

Potem jeszcze King Cross – pewnie ktoś zapyta: „Dlaczego akurat ciągle tam?” Odpowiedź jest prosta: z Jeżyc mamy najbliżej, a w Avenidzie nie ma Auchan, więc wybór był oczywisty. W Hebe miałam moment szaleństwa i wpadły mi w oko kolorowe tusze do rzęs – tak po prostu, spontanicznie, bo czemu nie?

W Homli jeszcze raz zerknęłam na dodatki – serio, mogłabym tam zamieszkać – a w Auchan tradycyjne zakupy spożywcze. Szukałam też lampek świątecznych, ale oczywiście: było wszystko oprócz nich. Świece, bombki, łańcuchy, renifery… ale lampek brak. Jak co roku.

Po drodze do domu zamówiłam przez internet kolczyki ze stali chirurgicznej, bo moje uszy mają alergię chyba na cały układ okresowy pierwiastków. W galeriach ciężko coś znaleźć, więc online to jedyne sensowne wyjście.

W domu jeszcze trochę przemeblowania – ostatnio wystrój był taki „od sasa do lasa”, więc zaczęłam powoli wprowadzać porządek i spójność. Zmieniłam kilka dodatków, przestawiłam rośliny i od razu jakoś przytulniej.

Wieczorem planuję jeszcze usiąść do pisania nowego rozdziału książki – pomysł już kiełkuje w głowie, tylko trzeba go ubrać w słowa. Obok notatnik, kawa i może coś słodkiego. Idealne zakończenie dnia.

A jeśli chodzi o zdrowie – dziś naprawdę dobrze. Wczoraj wieczorem było gorzej, musiałam sięgnąć po Afobam, bo stres i napięcie dały się we znaki, ale dziś spokojnie, równiej. Fizycznie – trochę bolą stawy, ale to pewnie jeszcze po tych wszystkich anginach i gorączkach, które ostatnio mnie dopadły. Temperatura 38,1 niby niewysoka, ale potrafi człowieka rozłożyć. Na szczęście migreny, które mnie męczyły w weekend, w końcu odpuściły.

I tak minął dzień – niby zwyczajny, a jednak pełen drobiazgów, które tworzą całość. Czasem właśnie takie dni są najfajniejsze – bez wielkich wydarzeń, ale z małymi przyjemnościami, zapachem kawy, porządkiem po sprzątaniu i poczuciem, że wszystko jakoś idzie do przodu.

Mam nadzieję, że Wasz dzień też był spokojny i pełen miłych chwil.
Ściskam mocno i życzę cudownego wieczoru!
Papatki!

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *