Dzień, w którym przespałam pół życia (i trochę się ogarnęłam)
Hej! Dziś to dopiero przegięłam.
Obudziłam się po dwunastej. Serio, po dwunastej. Jak otworzyłam oczy i zobaczyłam godzinę, to dosłownie wyskoczyłam z łóżka jak oparzona. Przez chwilę miałam wrażenie, że śnię — że to jakaś pomyłka, że zegar się zaciął, że może pies przez przypadek kliknął coś na telefonie. Ale nie. Zegar był bezlitosny: 12:15.
Zastanawiałam się, jak to możliwe, że spałam tyle godzin. Przecież nie chodzę spać po nocach. Zazwyczaj kładę się około 23, słucham jeszcze przez chwilę audiobooka, może z godzinę, i zasypiam. Logicznie więc powinnam wstawać o siódmej, ósmej — normalnie, po ludzku. Ale nie, moje ciało stwierdziło, że potrzebuje hibernacji jak niedźwiedź zimą.
Pomyślałam sobie: od jutra ustawiam budzik. Bo to już nawet nie jest lenistwo, to jest sport ekstremalny. Spać dwanaście godzin bez wyraźnego powodu – no błagam. Okej, mam gorączkę (38 stopni, żeby nie było, że przesadzam), ale poza tym czuję się całkiem dobrze.
Zerwałam się więc, ogarnęłam się w ekspresowym tempie i od razu rzuciłam się w wir obowiązków. Najpierw psy, przecież muszę je nakarmić, chociaż to niejadki ale jeść muszą. Potem pościeliłam łóżko, odkurzyłam, wstawiłam pranie, a dopiero potem pozwoliłam sobie na kawę. Pierwszy łyk – jak wybawienie.
Później usiadłam do pracy nad książką. Miałam wenę, więc napisałam pół rozdziału, kiedy zadzwoniła mama. Z nowiną, oczywiście. Święta w tym roku nie odbędą się w domu rodzinnym. Zanim zdążyłam to przetrawić, dzwoni Tomek – czy jedziemy na zakupy. No i się zaczęło.
Nie potrzebowaliśmy jechać na zakupy jedzeniowe więc wyciągnęłam go na przechadzkę na nogach. Najpierw oddaliśmy mojego laptopa do naprawy. To ten starszy, na którego wylałam colę dokładnie w dniu, kiedy kupiłam nowego. Ironia losu. Naprawdę nie wiem, jak to się stało – sekunda nieuwagi, kubek postawiony za blisko, i po sprzęcie. A że trochę mi się go zrobiło żal, to postanowiłam go naprawić i zostawić w domu. Niech jeszcze pożyje, ma dopiero z 1,5 roku.


Po drodze wpadliśmy do cukierni po rogale świętomarcińskie – ja ich nie jem, ale Tomek ubóstwia. Potem jeszcze szybki skok do Empiku po segregator (oczywiście nie było, bo w naszym mini-Empiku to już standard). Wróciliśmy, każdy do swoich obowiązków – ja do rozliczeń za mieszkanie, Tomek do swojego komputerka.
Około 18:30 stwierdziłam, że nie ma sensu kisić się w domu. Wpadłam na pomysł, że pojedziemy do Plazy – do Empiku i Homli, bo przydałyby się nowe zasłony, a może przy okazji znajdę ten nieszczęsny segregator. Tomek był zachwycony jak na wieść o obowiązkowej spowiedzi, ale pojechał. I dobrze, bo w Homli trafiłam na sklep Medicine, a tam na wystawie – piękny męski płaszcz.
Weszliśmy tylko „na chwilę”, a wyszliśmy z torbami. Tomek dostał płaszcz, kraciastą marynarkę, dwie koszule i koszulkę. Ja – czarny golfik, torbę na laptopa i miękki kardigan, taki do chodzenia po domu, ale też fajny do legginsów albo krótkich spodenek na wiosnę. Tomek przy kasie spojrzał na mnie z uśmiechem i powiedział:
– Dziękuję, że mnie wyciągnęłaś. Poprawiłaś mi humor.
I to było takie miłe, bo przecież wyszłam z inicjatywą trochę z wyrzutów sumienia – a tu proszę, wyszło coś dobrego.




Wiem że spódnica nie pasuje do tej torby, ale na koniec chciałam Wam pokazać
Wróciliśmy po ósmej, każdy wrócił do swoich zadań. Ja dalej dłubałam przy rozliczeniach, przeglądałam kalendarz, spisywałam wydatki, a Tomek odpalił grę. W tle cicho grała muzyka, psy spały obok, a ja poczułam taki spokój. Czasem nawet po najbardziej chaotycznym dniu przychodzi moment ciszy, kiedy wszystko wraca na swoje miejsce.
Dziś mam zamiar posiedzieć dłużej. Tak, tym razem świadomie. Pójdę spać później, żeby rano nie zaspać do południa jak księżniczka z bajki. Budzik ustawiony, picie wyszło, zaraz zrobię.
A jutro – nowy dzień. Może trochę mniej chaotyczny, ale równie mój.
Na dziś to tyle.
Trzymajcie się ciepło i nie śpijcie po 12 godzin, bo człowiek później pół dnia spędza w poczuciu winy
Spokojnego wieczoru i udanego wtorku!
