Ten z nowym komputerem

Hejka, hejka :)!!!!

Dziś wstałam koło 9:30, czyli prawie o świcie – no bo przecież nie ma co się spieszyć, świat poczeka. Standardzik: kawka i… program o najbardziej sadystycznej strażniczce z obozu koncentracyjnego. Tak, wiem – temat ciężki, ale true crime to moje guilty pleasure. Seriale mogą się schować.

Pieski ogarnięte – wyczesane, zadowolone, nie protestują, nie zgłosiły się do rzecznika praw zwierząt, więc chyba jest okej. Ogarnięty – makaron z ciecierzycy, szpinak, pomidorki, feta… Fit, ale tak, żeby nie było za zdrowo.

No i najważniejsze – KURIER! Przyniósł mój nowy komputer! Ale nie, nie rzuciłam się na paczkę jak głodna studentka na pizzę – musiałam najpierw ogarnąć chatę, zjeść śniadanie i dopiero z szacunkiem otworzyłam moje nowe cyfrowe dziecko.

Lista zadań na dziś? Długa jak paragon z Rossmanna. Ale dam radę – w końcu mam kawę, sterydy i silną wolę (trochę). Zdrowotnie – jest okej, biorę leki, czuję się dobrze, choć gorączka czasem puka do drzwi.

Po południu lecę do mieszkania, gdzie trwa metamorfoza totalna – wyburzyli ścianę, więc lecę sprawdzić, czy przypadkiem nie zrobili z tego loftu w stylu „Berlin 2003”.

Poza tym – luzik. Dziś jestem wolna jak wiatr we włosach (póki nie przyjdą kosmetyki z keratyną i botoxem – nie tym na twarz, spokojnie! :D). Jak tylko dotrą, lecę testować – umyję, nałożę, poserumuję i dam znać, czy warto wydać miliony monet, czy lepiej kupić maskę za 8 zł z Biedry.

To tyle na teraz, do przeczytania wieczorem!

Hej – mam dwie wiadomości, jedną dobrą, a jedną złą.

  1. Zacznijmy od tej „złej”, choć nie do końca tragicznej – nazwijmy ją po prostu „lekko irytującą z nutką WTF”.
    Wiedziałam, że komputer jest powystawowy – luz, nie oczekiwałam zapachu nowości ani anielskiego chóru po otwarciu pudełka. Aleee… nie spodziewałam się, że wyzerowanie danych będzie większym wyzwaniem niż odpalenie Nokii 3310 po latach. Właściciel sklepu, widząc, że sprawa zaczyna przypominać dramat w trzech aktach, zaproponował, że odbierze sprzęt i wyśle mi nowszy model. Super? No niby tak… ale wtedy w mojej głowie odezwał się wewnętrzny „Pan Głos Rozsądku” i powiedział: „Kochana, a co jak za rok iMac stwierdzi, że skoro nie robisz aktualizacji, to on też nie zamierza współpracować? Aplikacje padną, a Ty razem z nimi?” No i wiesz… przemówiło do mnie to logiczne gadanie. Stwierdziłam: **„Zainwestuję trochę więcej i kupię zupełnie nowiutki sprzęt – niech się błyszczy!”** Kolor? Nie poszłam w ekstrawagancję – wybrałam klasyczną, elegancką szarość. Stylówa z klasą. Jutro do odbioru!

2. A teraz dla równowagi – dobro w czystej postaci (czytaj: kosmetyki do włosów ).
Znasz to – scrollujesz sobie Facebooka, a tu reklama krzyczy: „Twoje włosy mogą wyglądać jak z reklamy!” No to raz, drugi, dziesiąty widziałam i… w końcu uległam. Klik, zapłacone, cena nie powalała…. czekam.

Dziś przyszło! Szampon, maska i serum – zestawik z keratyną i czymś, co reklamowali jako „botox do włosów” (bez igieł, spokojnie ).
Wskoczyłam do łazienki, test zrobiłam iiii… WOW! Włosy mięciutkie, błyszczące, jak z bajki. Po suszeniu wyglądały tak dobrze, że prostownica aż się obraziła.
Polecam z serducha! Mała inwestycja, a efekt jak po fryzjerze.

Morał z tej historii?
Jak życie rzuca Ci powystawowy komputer – kup sobie nowy i szampon, a od razu wszystko się prostuje (czasem nawet bez prostownicy ) 🙂

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *