Kawa, kurier i katastrofa pogodowa – czyli dzień z życia kobiety z misją
Cześć, kochani!
Dzisiaj mam dla Was relację z typowego-nietypowego dnia z mojego życia. Taki dzień, kiedy niebo płacze, kości bolą, powerbank nie ogarnia, a mimo wszystko człowiek funkcjonuje. I to z uśmiechem (albo przynajmniej z sarkazmem).
Rozsiądźcie się wygodnie – kawa w dłoń, bo przed Wami historia z cyklu: „nic się nie działo, ale jestem wykończona”.
Poranek z psami i kawą
W teorii powinnam się wybudzić delikatnie, może nawet z uczuciem błogości. W praktyce… obudził mnie mój pies (ten maluch)– osobisty budzik na czterech łapach, który przybył z energią całej elektrowni atomowej. Skakanie, lizanie, ogon w trybie turbo. Po takiej pobudce nie ma zmiłuj – wstajesz albo zostajesz stratowana.
Więc wstałam. Kawusia zrobiona, patrzę za okno… i od razu poczułam się jak główny bohater dramatycznego filmu – pada, wieje, szaro, zimno. Czyli: „witaj, ponurości, dawno cię nie było… od wczoraj”.
Aura kontra ambicje
Powiem szczerze – w taką pogodę nie chce się ruszać nawet po pilota, a co dopiero na miasto. Ale niestety, życie mnie nie oszczędza. Mimo że sezon chorobowy uważam za otwarty, a mój układ odpornościowy gra aktualnie w bierki, trzeba było się zebrać.
Do załatwienia na dziś:
- Sklep (bo lodówka pusta, a żyć trzeba),
- Magazyn (czyli oddanie nadmiaru poduszek, które mnożą się jak króliki),
- Apteka (trzeba zaopatrzyć się w leki, zanim apokalipsa grypowa rozwinie skrzydła),
- Bankomat (bo w przyszłym tygodniu idę na tatuaż, a tam tylko gotówka – jakby czas się zatrzymał w 2003).
Kurier, Temu i cud techniki (albo i nie)
Wtem… DRRRYŃ – przyjechał kurier. A jak wiadomo, paczka = małe święto. Tym razem z Temu – powerbank, cud techniki za 34 zł. Wygląda bosko: zgrabny, kolorowy, przyjemny dla oka.
Tylko że… no właśnie. Zaczynam testy, podłączam – działa! Ale bardzo szybko zorientowałam się, że kreski stanu baterii znikają w takim tempie, że chyba się go przestraszyły.
Zrobimy test na ipadzie, mam 100% na powerbanku i 25% na ipadzie… zobaczymy jak mu pójdzie.


Bóle, korki i IKEA-odyssey
Dzień wcześniej bolały mnie kości, stawy, dusza i portfel, więc wspomogłam się tramadolem – i tak oto przeżyłam. Ale życie nie zna litości. Trzeba było:
- pojechać do IKEA (po „tylko poszewki i prześcieradło”, co oczywiście przerodziło się w pełen wózek),
- zawieźć rzeczy do magazynu (który pęka w szwach od moich domowych „przydasiów”),
- przebić się przez miasto w godzinach szczytu (czyli szczyt mojej frustracji),
- załatwić wszystko, co się dało, na raz, żeby mieć „wolne”. Hahaha, naiwnie…
- W domu? Przecież nie ma odpoczynku
Wróciłam, a w domu oczywiście wszystko czeka. Tu coś się przewróciło, tam trzeba zmyć, jeszcze szybkie ogarnianie obiadu, pranie, sprzątanie szuflad, robienie miejsca na nowy komputer (jutro ma przyjść!). Multitasking level hard.
Ostatni rzut oka na zegarek – 22:20.
Nie wiem, kiedy ten dzień minął. Nie wiem, jak to się stało, że przez 14 godzin zrobiłam tyle, co armia ludzi… i nadal zostało wszystko do zrobienia.
Wnioski z dnia:
- Psy są najlepsze, ale nie mają funkcji „drzemka”.
- Powerbank za 34 zł? Czy dla stylu czy wydajności?
- Magazyn domowy powinien być jednostką gospodarczą.
- Tramadol i IKEA to połączenie dla odważnych.
- Gotówka? Serio? 2025 rok, ludzie!
- I najważniejsze: jak nie masz planu dnia, to dzień zrobi go za Ciebie. I to niekoniecznie taki, jaki chciałaś.
Do przeczytania
Kończę ten wpis z lekkim bólem nóg i obietnicą, że jutro… może zwolnię. Albo chociaż zrobię mniej rzeczy na raz.
Dzięki, że jesteście. Mam nadzieję, że Wasz dzień był mniej chaotyczny – a jeśli nie, to chociaż bardziej śmieszny.
Ściskam i do jutra (może).
PS. Sprawdziłam wydajność powerbank, z 25% ipada podniosło się zaledwie do 55%, czyli nie ma co wydawać na niego. NIE POLECAM!
