Ten ze zmienną pogodą

Hej 🙂

Dzień z życia… czyli jak nie wziąć dokumentów i udawać, że to nic takiego

Dziś to dopiero był klasyczny poranek z opóźnieniem. Obudziliśmy się jakby czas się zatrzymał – dopiero grubo po dziesiątej, a przecież na 12:00 mieliśmy być w Enel. No nic, szybka mobilizacja, jeszcze zaspani, wskoczyliśmy w ciuchy, trochę kawy na twarz i jazda. I wiecie co? Wszystko pięknie, tylko że… nikt nie wziął dokumentów. ANI JEDNEJ kartki. Barany z nas – dosłownie! Kto to widział jechać podpisywać umowę na prąd, nie zabierając żadnego świstka, nawet dowodu osobistego? Tak, my.

Oczywiście, w Enel jak to w Enel – bez dokumentów nic nie załatwisz, więc odbiliśmy się od drzwi. Śmiech przez łzy. Ale przynajmniej po drodze złapaliśmy trochę świeżego powietrza i udaliśmy, że taki był plan od początku.

Za to w ciągu dnia przyszło coś, co poprawiło mi humor – sześć lamp do nowego mieszkania! Coś czuję, że to już mój nowy miesięczny rytuał: coś zamówić wcześniej, żeby potem nie mieć wszystkiego na raz do ogarnięcia. Krok po kroku, pokój po pokoju – zawsze lżej, kiedy się rozkłada te remontowo-urządzaniowe obowiązki na części.

Po drodze zahaczyliśmy jeszcze o Auchan – drobne zakupy, jakieś pierdoły, ale też… wielki zakup, na który czekałam od dawna: KUPIŁAM KOMPUTER! Stacjonarny, mój własny, wybrany przeze mnie i w końcu z systemem, z którym się dogaduję. Bo dotychczas to była walka o przetrwanie: dwa laptopy, wiecznie jakiś kabel, ja poskręcana na kanapie, plecy wołają o pomoc. Mamy co prawda w domu jeden komputer stacjonarny, ale to terytorium mojego męża – Windows, gry, jego bajzel i jego sprawy. Ja tam tylko przelotem, bo serio – nie da się. A teraz? Już za kilka dni będę mieć swoje stanowisko, własne miejsce do pracy i spokoju. Czekam jak dziecko na prezent.

Pogoda dziś robiła za emocjonalne tło tego chaosu – kapryśna jak stara panna w reklamie herbaty: raz deszcz, raz słońce, potem chmury i znowu jakiś przelotny deszcz. No dramat pogodowy. A w nastrojach było podobnie – wszyscy senni, ospali, bez energii. Nawet psy – te, które zazwyczaj ganiają po domu jak po torze wyścigowym – dziś przespały pół dnia, w pełnej synchronizacji z nami.

Dopiero wieczorem zrobiło się nieco lepiej. Człowiek trochę się ożywił, coś tam się ogarnęło w domu, ale wiecie jak to jest – poprawa nastroju przychodzi zawsze wtedy, kiedy już trzeba szykować się do spania. Tak więc plan na wieczór: położyć się około 23:00, odpalić audiobooka i odpłynąć w świat fikcji, gdzie nikt nie zapomina dokumentów i wszystko działa za pierwszym razem.

A jutro? Hmmm… planów jako takich brak. Na pewno jakaś praca przy komputerze się znajdzie, ale spotkań chyba nie mamy. Może to i dobrze – taki dzień po domowemu, bez bieganiny. Czasami trzeba.

Miłego wieczoru wszystkim, którzy dotrwali do końca tego dziennika chaosu. Do przeczytania!

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *