Ten z weekendem (3 minuty czytania)

Niedziela wieczór. Cisza przed tygodniową burzą… albo przeprowadzką…..

Hejka kochani!

Niedziela powoli się kończy, a u nas… jak zawsze coś się dzieje! Mija tydzień odkąd młody szkrab (czytaj: pies w trybie turbo) jest z nami i powiem tak — rozpanoszył się jakby był tu od zawsze. Dosłownie wszędzie go pełno, a jak się żre z braćmi, to z boku wygląda jakby jakaś kulka futra eksplodowała i zaczęła walczyć sama ze sobą. Nie wiadomo, gdzie kończy się jeden pies, a zaczyna drugi. Cyrk na czterech łapach!

Ale wracając do weekendu…

Sobota, czyli dzień, w którym miałam nie sprzątać… i oczywiście posprzątałam.

Plan był prosty: czekam aż Tomek wróci z pracy i ogarniamy mieszkanie. Ale koło południa kurz spojrzał na mnie z taką pogardą, że nie wytrzymałam. Zaczęłam od łazienki… a skończyłam, no cóż, prawie wszędzie. Sypialni nie ruszyłam, bo tam rządzi Tomek — zmiana pościeli przy naszej ogromnej kołdrze to jak walka z potworem, a z moją saturacją nie zamierzam ryzykować życiem.

Odkurzałam chyba z pięć razy, bo nasze psy to chodzące baloty siana – cały czas wnoszą suchą trawę z ogrodu. Mimo próśb, grzecznych rozmów i patrzenia głęboko w oczy – nic nie działa. Nadal noszą.

Pralki nie mogłam użyć – ciągle zepsuta, serwisant żyje chyba w innej strefie czasowej, więc Tomek poszedł do pralni (dobrze, że mieszkamy w centrum i wszystko mamy pod nosem). Po drodze załatwił sklep z pracy, później zmienił pościel, a ja znów odkurzyłam (czujecie to?). Potem jeszcze proszę, żeby skosił trawnik – bo młodego już spod tej trawy nie było widać – i tak spędziliśmy resztę dnia. Trochę zgrabiliśmy, trochę spacer, młody na rękach (bo dopiero dwie szczepionki), Ricardo – szedł jakby nigdy nie miał udaru! 

Niedziela: Tomek zaczyna od meczu, ja – od mopa.

No wiadomo, niedziela, więc porządeczki… znów. Tradycyjnie: odkurzanie, przemycie podłóg, ogarnianie. Potem usiadłam z moim dziennikiem (czyli miejscem, gdzie mogę się wyżyć kreatywnie), a potem wyciągnęłam Tomka na małą wycieczkę – zobaczyć, jak rosną nasze bloki! I wiecie co? Już stoją!

Padało, więc nie chciałam wychodzić bez kaptura, ale jednocześnie pomyślałam, że kiedy mam się ubrać ładnie, jak nie teraz? Kupiłam sobie piękne ponczo i nie zamierzam go nosić tylko po salonie – nawet jeśli nawet śmietnik mamy wewnątrz budynku 

Bloki stoją dumnie, z zewnątrz robią wrażenie. Teraz tylko wykończenie wnętrz i ogródki – oddanie niby luty/marzec, więc już coraz bliżej.

Wieczorem trochę pracy w domu, a na zakończenie dnia: kostki do gryzienia dla chłopaków, a dla nas dokument o Diego Maradonie – lekko, sportowo, nostalgicznie

A teraz… plan na nowy tydzień, czyli: PRZEPROWADZKOWY MARATON

Ten tydzień będzie hardkorowy. W czwartek wstajemy koło 5:30, ruszamy do Krakowa – na miejscu mamy odświeżyć dom, spotkać się z kupującymi, później podpisać akt notarialny (trzymajcie kciuki, to się ciągnie pół roku!), potem odwiedzi nas mama, potem pakowanie busa i wieczorem jeszcze… urodziny naszej dwulatki u kuzynki!  Będzie się działo!

A w piątek – z powrotem. Znowu z busikiem, znowu z czterema psami. Życie w biegu – dosłownie. Ale mam nadzieję, że tym razem wszystko pójdzie bez przeszkód, bo już naprawdę zasłużyliśmy na trochę spokoju.

Trzymajcie za nas kciuki i do napisania!

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *