Cześć 🙂
Dziś wreszcie piszę z odrobiną dobrych wieści – i to nie tyle o mnie (ze mną tam jeszcze jakoś będzie), ale o Ricardzie! Co prawda nie chodzi jeszcze jak dawniej, ale już biega, szczeka i widać, że czuje się znacznie lepiej. W domu atmosfera od razu się uspokoiła – napięcie opadło, każdy odetchnął z ulgą.

U mnie też jest trochę lepiej. Psychicznie się podniosłam, a co za tym idzie, fizycznie też zaczynam funkcjonować normalniej. W domu ogarniam wszystko jak dawniej, choć dziś, stojąc z Ricardem w lecznicy u Pani doktor, po kilku minutach zrobiło mi się słabo i musiałam usiąść. Ale jeśli sobie w ciągu dnia robię przerwy i nie pędzę – daję radę. Najważniejsze, że Ricardo wraca do formy i że rokowania są naprawdę dobre.
A z ciekawostek… padła nam pralka. Tak po prostu. Serwisant dopiero w drodze, a prania – góra. Tomek więc ruszył dziś do samoobsługowej pralni, jak z amerykańskich filmów, bo innej opcji nie było. Bo przecież jak już się wali, to wszystko naraz. Zero taryfy ulgowej.
Jutro przede mną ważny dzień – odbieram wyrysy i wypisy dotyczące domu w Krakowie. To ostatnie dokumenty, które muszę przekazać kupującemu. Mam wielką nadzieję, że chociaż tu wszystko pójdzie gładko i przed nami już tylko notariusz.
No i tyle z nowości. Cały czas się leczę, powoli wracam do siebie – choć ten brak sił jeszcze mi trochę doskwiera. Ale hej, minęło dopiero pięć dni od wyjścia ze szpitala – cudów nie ma, trzeba dać sobie czas.
Na razie tyle. Życzę spokojnego wieczoru i dobrej nocy. Do napisania!

