Ten z kawą Inką (1 minuta czytania)

Poranek z kawą… inką.

Dziś rano obudziła mnie pani z kawą. Ale nie byle jaką – inką. Budzi mnie i pyta:
– Może być z mlekiem?
Zaspana patrzę na nią z niedowierzaniem:
– Ale co z mlekiem?
– Kawa.
– Normalną tu roznosicie?! – pytam z autentycznym szokiem w oczach.
– Nie, inkę.

No to machnęłam ręką i mówię, że dziękuję, nie chcę. Ale już mnie obudziła – było po 9, więc na spokojnie. Wstałam i sama poszłam po kawę. Najgorsze to to poranne dreptanie… Czuję się jak stara babcia, zero siły.

Potem obudziłam Tomka – spojrzał przerażony i tylko rzucił:
– Już jadę, już jadę!
A ja znowu – macham ręką i mówię, że dopiero co wstałam. On się szykował na zakupy, ja tymczasem złapałam za telefon i zaczęłam obdwaniać ludzi. I wiecie co? Każdy w dobrym humorze. Miło było po prostu pogadać.

W międzyczasie zaczęłam planować podróż – może La Palma? Jak mama będzie w domu, to zostawię jej psy i polecę. Ale Tomek zaczął marudzić, że potrzebuje wolnego i… no dobra, miał rację. Zobaczymy.

Później wpadł z rzeczami, które chciałam z domu i z lekami. On dalej – zakupy, potem sprzątanie. A ja? A ja wzięłam się za książkową wersję bloga. Druga kawa, trochę pisania i dzień jakoś zleciał.

Po 18 Tomek znowu się pojawił – posiedzieliśmy dwie godzinki i pojechał. Ja jeszcze kupiłam kilka pierdółek na Temu i usiadłam do pisania tego wpisu.

Podsumowując – zdrowieję. Powoli, ale wyglądam już lepiej, więc liczę, że teraz będzie tylko lepiej. W nocy budzą mnie już tylko raz na kroplówkę, więc da się żyć. Byle do przodu.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *