Weekendowo 3-4 sierpień- (3 minuty czytania)

Hej, chciałam z góry napisać, że postaram się opisywać swoje w dni w miarę regularnie, żebyście wiedzieli co się u mnie dzieje na bieżąco. Co do wczoraj….. ręce opadają przy samej… d….. , czułam się jakbym trafić do szpitala, ale za wszelką cenę nie chciałam. Nie wiedziałam co wziąć, żeby poczuć się lepiej i dobierałam wszystko, tak, żeby najefektywniej pomogło, tyle, że wszystko, dosłownie wszystko zwracałam co jakieś 15-20 minut więc jeden pies wie co się wchłonęło i w jakiej ilości. Już byłam na skraju załamania czyli telefonu na pogotowie, ale twardo trzymałam się w domu, wiem, że może to głupota, ale odkąd mieszkam w Poznaniu ( pół roku) 5 razy byłam na SORze :/ no ludzie… bez kitu, to lekka przeginka. Dlatego wczoraj nic nie napisałam.

Dziś obudziłam się w stosunkowo wesołej sytuacji — była godzina 9:45, budzik nie zadzwonił, a o 10:00 miałam wizytę w poradni chorób genetycznych. Wypadliśmy z Tomkiem z łóżka jak poparzeni, ja poszłam w piżamie. Dobrze, że przychodnia jest 10 minut drogi od domu, więc nie spóźniliśmy się zbyt wiele. Niemniej i tak udało mi się zebrać klasyczny opierdziel za spóźnienie… :/ Boże, przecież to się zdarza! A mnie naprawdę rzadko.

Lekarka mnie wywołała, posłuchała, i na początku wyglądała na tak naburmuszoną, jakby ktoś jej matkę zabił… skarpetką. Ale później, dzięki moim luźnym tekstom, trochę odpuściła. Kazała załatwić skierowanie z POZu, żeby badania były refundowane. Dodatkowo mam zrobić kilka płatnych badań i wrócić z wynikami. Termin pewnie będzie odległy, bo prywatnie czeka się miesiącami, a co dopiero na NFZ… Znając życie, zdążę się wcześniej sama zdiagnozować 😀

Ale muszę powiedzieć, że dziś czuję się o pół nieba lepiej — nie mam już wrażenia, że schodzę z tego świata. Chociaż po drzemce (o której zaraz opowiem), kiedy szłam do kuriera, to poruszałam się tak pijanym krokiem, że myślałam, że się gdzieś przewrócę. Po prostu jestem bardzo zmęczona i lekko poddenerwowana, ale da się z tym żyć — luzik.

Po powrocie do domu poszłam jeszcze do apteki, bo miałam dwie recepty do wykupienia. Wracając, spotkałam swojego ulubionego spanielka — wygłaskałam go i pobawiłam się chwilę. Potem wzięłam leki i położyłam się na drzemkę. Była gdzieś 14:30, planowałam wstać przed 17:00, więc nastawiłam budzik.

Ale o 16:00 obudził mnie kurier. I — jak już wspominałam — coś nie zadziałało z domofonem, więc musiałam wyjść na zewnątrz. Szłam tak tanecznym krokiem, jak o 5 rano na weselu po całkiem pokaźnej liczbie flaszek. Naprawdę nie wiem, co mi było…

Resztę dnia spędziłam na pisaniu, trochę na oglądaniu serialu, trochę na sprzątaniu. Strasznie chciało mi się spać, ale nie chciałam znowu drzemać, żeby móc się wyspać w nocy, zamiast łazić po domu o 3 nad ranem. Niestety, około 19:00 znów dopadły mnie nudności i wymioty — i zostały ze mną, jak widać, do końca dnia.

(Boże- wyglądam jak śmierć na urlopie!)

Ale mimo wszystko — mogę się pocieszyć tym, że prawie cały dzień był spoko. A to najważniejsze!

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *