Ten z powrotem do szycia

Dzień giełdowy, czyli jak kawa i goździki uratowały poranek

Hej.

Dziś w końcu udało nam się wstać na giełdę kwiatową! A właściwie… to nie do końca prawda. Obudziłam się nie z ekscytacji, tylko z zupełnie przyziemnego powodu — chciało mi się siku. Spojrzałam na zegarek: 5:30. Idealnie! W sam raz, żeby zdążyć na giełdę, zanim wszystkie najładniejsze kwiaty trafią w cudze ręce.

Obudziłam więc Tomka, choć nie było to proste — wyglądał, jakby właśnie walczył z całym światem o każdą minutę snu. Ale gdy tylko powiedziałam „giełda”, otworzył jedno oko i burknął coś w stylu: „Kawa jest?”. Była. Już stała na blacie, parująca i pachnąca, jakby sama wiedziała, że dziś musi nas uratować.

Wypiliśmy ją po cichu, w półmroku kuchni, i ruszyliśmy w drogę. Giełda o tej porze ma w sobie coś magicznego — niby to tylko hala z kwiatami, ale zapachy, kolory i rozmowy ludzi tworzą atmosferę, której nie da się porównać z niczym innym. Tyle energii o szóstej rano!

Nie szaleliśmy z zakupami — trzy paczki goździków i jedna gipsówka w zupełności wystarczyły., czyli w sumie 85 kwiatów :D. A potem, już w domu, z tych kilku kwiatów udało mi się stworzyć pięć bukietów. Niby nic, ale nagle zrobiło się tak wiosennie, świeżo, przytulnie. Czasem wystarczy odrobina koloru, by poprawić sobie nastrój bardziej niż litry witaminy D.

Po drodze wpadliśmy jeszcze do Auchan, a potem wróciliśmy do domu, trochę zmęczeni, ale zadowoleni. Czekaliśmy jeszcze tylko na SMS-a z Media Expert — w końcu dziś miała dotrzeć moja nowa maszyna do szycia!

Powrót do starej pasji

koło południa dopadła mnie senność. Po całym tym porannym zamieszaniu musiałam się zdrzemnąć. Nawet coś mi się śniło, choć nie pamiętam co — może o kwiatach, może o nowej tkaninie? Obudziłam się, wypiłam kilka łyków kawy i… ding! – SMS.

„Twoje zamówienie jest gotowe do odbioru.”

Aaaaaaa! Moja maszyna do szycia jest już w sklepie!
Nie będę ukrywać — ekscytacja jak u dziecka, które właśnie dowiedziało się, że jedzie do Disneylandu.

Kiedyś, jeszcze w Krakowie, bardzo lubiłam szyć. Byłam samoukiem, ale potrafiłam spędzać godziny przy maszynie, aż w końcu uszyłam swoją pierwszą sukienkę. Dumnie ją nosiłam, mimo że jedna strona była odrobinę krótsza — ale kto by się tym przejmował!

Dlatego dzisiejszy zakup to dla mnie coś więcej niż sprzęt. To powrót do czegoś, co kiedyś sprawiało mi ogromną radość. Tym razem jednak postanowiłam podejść do sprawy profesjonalnie — maszyna, którą kupiłam, obsługuje zarówno tkaniny sztywne, jak i elastyczne, a do tego ma funkcję overlocka. Idealna do wszystkiego — od poszewek po ubrania.

Po drodze zahaczyliśmy jeszcze o hurtownię tkanin. Chciałam sobie przypomnieć, jak to się w ogóle robi, bo, wbrew pozorom, szycie nie jest jak jazda na rowerze. Zresztą, moja stara maszyna to był Łucznik, a teraz kupiłam Singera — więc i tak muszę się nauczyć wszystkiego od nowa.

Wzięłam kilka resztek materiałów do testowania, żeby móc poćwiczyć, i jedną większą tkaninę — na pled dla psów. Bo wiadomo, moi „burkowie” wracają z ogródka z mokrymi łapkami , więc muszę regularnie zmieniać nakrycia na kanapie. Szczerze mówiąc, mam już tyle pledów, że mogłabym okryć całe miasto. Ale i tak chciałam coś nowego, miękkiego i ciepłego, co będzie ich własne.

Zanim wróciliśmy do domu, wstąpiłam jeszcze do pasmanterii — po kilka drobiazgów: szpilki, prujkę, agrafki (bo zamierzam przypinać nimi świąteczne ozdoby do zasłon), elastyczne nici i inne cuda, które sprawiają, że człowiek czuje się jak prawdziwa krawcowa.

Domowe rytuały

Kiedy w końcu dotarliśmy do domu, od razu włączyłam pranie i wzięłam się za sprzątanie. Dopiero wtedy zrozumiałam, że to był naprawdę długi dzień — a dopiero wczesne popołudnie! Dlatego wyjątkowo wcześnie zabrałam się za pisanie dzisiejszego wpisu. Chciałam to wszystko zapisać, zanim rozparceluję maszynę i zniknę w świecie tkanin, szpulek i nici.

Krótkie zdrowotne post scriptum

Dziś pierwszy dzień bez sterydów. Pogoda paskudna — wilgotno, zimno, wieje — więc muszę uważać. Na razie stan podgorączkowy 37,6 i lekki ból kostno-mięśniowy, ale nie ma tragedii.

Psychicznie czuję się dobrze, mimo tej jesiennej szarówki. Zresztą, żeby nie kusić losu, wzięłam prysznic i przebrałam się w piżamkę — przecież o szóstej rano, jak wyjeżdżaliśmy, tylko wrzuciłam na siebie coś ciepłego i pobiegłam do auta. Teraz przynajmniej mogę w spokoju usiąść z kubkiem herbaty i cieszyć się nowym nabytkiem.

No nic, kończę, bo maszyna już czeka, a ja muszę sobie przypomnieć, jak się nawleka nitkę i jak to wszystko działa.

Trzymajcie kciuki — przyda się! 

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *