Ten z wycieczką

Hej, to znowu ja – dzień z tych, co zaczynają się bardzo powoli

Hej, dziś znowu nie chciało mi się wstać. I to tak naprawdę nie chciało. Tomek jak zwykle był dzielny – wstał wcześnie, żeby pójść na piłkę, a ja… no cóż, zrobiłam szybki kurs do łazienki i zaraz potem tup-tup z powrotem do łóżka. Wróciłam pod kołdrę, wsunęłam się w ciepło i nawet nie wiem kiedy zasnęłam ponownie. Obudziłam się dopiero o dziesiątej, a jak się dobrze zastanowić, to po zmianie czasu właściwie była już jedenasta. Ale co tam! Czasem trzeba dać sobie prawo do lenistwa, szczególnie kiedy człowiekowi po prostu dobrze.

Dzień miał być spokojny, ale że długo siedzieć w domu się nie da, postanowiliśmy pojechać do Piły. Trochę pozwiedzać, trochę się przewietrzyć, zobaczyć coś nowego – i przy okazji oderwać się od codzienności. Teraz jest 12:35, siedzę i czekam aż Tomek się wykąpie. Właściwie to on już wrócił, zdążył zjeść śniadanie i zniknął w łazience, więc za chwilę ruszamy.

Wyjechaliśmy koło trzynastej – niby wcześnie, ale jak to u nas bywa, dzień rozwinął się po swojemu. Tu zatrzymaliśmy się coś obejrzeć, tam psy musiały zrobić swoje, więc zanim się obejrzeliśmy, zrobiło się późne popołudnie. Ale było przyjemnie, spokojnie i bez pośpiechu.

Dzisiaj wzięłam ostatnią dawkę sterydów. Trochę się stresuję, co będzie dalej, ale mam nadzieję, że wszystko pójdzie dobrze i nie dopadnie mnie żadne choróbsko. Tylko ta gorączka… no właśnie. W tej chwili mam 38 stopni, wzięłam coś na zbicie, choć to trochę jak walka z wiatrakami – mój organizm najwyraźniej uważa, że leki są dla słabych. Temperatura może spadnie o 0,2 stopnia, ale przynajmniej przestają mnie łamać nogi, więc zawsze coś.

Zatrzymaliśmy się też po drodze w aptece, bo postanowiłam trochę się wzmocnić – kupiłam Nutridrinki. Ostatnio kiepsko z apetytem, więc trzeba sobie jakoś radzić. Teraz siedzę już w domu, przebrana w piżamkę i ciepłe skarpety – takie prawdziwie domowe, najlepiej wełniane, bo jak się choruje, to ciepło to podstawa.

Nie wiem jeszcze, jakie mam plany na wieczór. Może pogram trochę, żeby się rozluźnić, a może zaktualizuję swojego książkowego bloga. Dla tych, którzy są tu nowi – tak, oprócz bloga w internecie prowadzę też papierową wersję moich wpisów. Wydruk, klej, kalendarz i ręcznie zapisane komentarze – tak właśnie wygląda mój mały rytuał. Wiem, wiem, brzmi to jak relikt z innej epoki, ale ja po prostu lubię mieć wszystko na papierze. Ma to swój urok – taki zapach tuszu, dotyk kartek, wspomnienia zamknięte w notatkach. Może to oznaka starości, ale niech będzie – przynajmniej wszystko zostaje „na pamiątkę”.

A jutro… jutro podejmujemy drugą próbę zdobycia giełdy kwiatowej! Tym razem planujemy wstać nieco później, bo o szóstej – niby kompromis między rozsądkiem a snem. Zobaczymy, czy historia z budzikiem się powtórzy, czy tym razem faktycznie dotrzemy na miejsce. Trzymajcie kciuki!

Na razie życzę wszystkim miłego, spokojnego wieczoru. Ja zostaję pod kocem, z kubkiem ciepłej herbaty i nadzieją, że temperatura w końcu odpuści. Do przeczytania jutro – oby już z giełdy kwiatowej, a nie spod kołdry!

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *