Cześć wszystkim czytającym 🙂
O wizualizacjach, przeprowadzkach, psim salonie i… czipsach, których nie powinnam była jeść
Wczoraj wspominałam Wam o nietypowych wizualizacjach – innych niż wszystkie, trochę rysunkowych, z takim „niedopowiedzianym” klimatem. I wiecie co? Pracowałam nad nimi do 23:30, a dziś od rana znowu nie mogłam się od tego oderwać. Coś się we mnie ruszyło. Może to ten moment, kiedy człowiek czuje, że wraca do siebie?
Coraz częściej myślę o powrocie do zawodu – ale tym razem bez ciśnienia, bez presji, bez liczenia każdego projektu. Mam tę przywilejową sytuację, że nie muszę się martwić „ile zrobię, tyle zrobię” – i to mi daje ogromną wolność. Zobaczę, jaka będzie reakcja na moje ogłoszenia, ale podejrzewam, że jak już skończymy temat mieszkań i wymienimy auto, to zainwestuję w reklamę i spróbuję ruszyć z tym tematem na poważnie.


Po południu — jak tylko Tomek wrócił z piłki — ruszyliśmy na naszą własną „operację logistyczną”: przeprowadzka z mniejszego magazynu do większego. Rzeczy w domu zaczęły mnożyć się w tempie geometrycznym, więc większa przestrzeń była koniecznością, nie fanaberią. Pomogłam tyle, ile mogłam – czyli wynosiłam lżejsze rzeczy na korytarz, a potem już głównie dotrzymywałam Tomkowi towarzystwa, siedząc z audiobookiem (tym razem „U nas w Auschwitzu” – ciężki, ale ważny temat). Całość zamknęliśmy w 1,5 godziny, co uważam za sukces logistyczny tygodnia.
Na fali euforii po zakończonej akcji chcieliśmy wpaść do jednej z włoskich knajpek w centrum, ale – klasyk – zero miejsc parkingowych. Nie było sensu krążyć, więc wróciliśmy do domu: Tomek zadowolił się naleśnikami, ja pochłonęłam makaron z bazyliowym pesto i… już miałam kończyć dzień z poczuciem dobrze spełnionego obowiązku, gdy przyszło to jedno zgubne pragnienie: czipsy. A że Tomek jest z tych, co nie potrafią odmówić, przyniósł. I teraz? Zgadnijcie, kto cierpi z bólem brzucha.
A żeby było jeszcze ciekawiej – temperatura nadal nie chce zejść. 38,1 i ani drgnie. Ibuprofen? Pyralgina? Nic. Jakby moje ciało powiedziało „Miło, że próbujesz, ale ja i tak wiem lepiej”. Dobrze chociaż, że poza tym wszystko inne w miarę stabilnie.
A jutro? Oj, jutro to będzie istna operacja groomerska: cztery psy do ostrzyżenia! Od 16:00 do 20:00 mamy rozpisany cały salon. Rano trzeba je wykąpać, później suszenie Będzie wesoło, będzie głośno, będzie sporo sierści, ale… niech się dzieje!
Czasem się zastanawiam, jak to wszystko godzę – te wizualizacje, życie domowe, logistykę, psie SPA, drobne kryzysy zdrowotne i wieczorne kryzysy czipsowe. Ale może właśnie o to chodzi – żeby w tej całej codzienności znaleźć coś swojego, coś twórczego, coś, co daje radość. Nawet jeśli brzuch boli. Nawet jeśli temperatura nie chce zejść.
Trzymajcie za mnie kciuki. I błagam – przypomnijcie mi jutro, że czipsy to NIE JEST kolacja.
No nic, życzę spokojnego wieczoru i miłego poniedziałku …. PAPA!!!

