Hej 🙂
Dzień z życia kobiety, która chciała tylko odpocząć, a skończyła z kosztorysem, wykonawcą i gorączką 38 stopni
Wczoraj podjęłam bohaterską decyzję. Rzuciłam wszystkie te projekty w cholerę. Oficjalnie. Bez żalu, bez dramatów – jakby to była scena z filmu, gdzie bohaterka w zwolnionym tempie zdejmuje okulary, rzuca je na stół i mówi:
„Dosyć, moi drodzy, potrzebuję przerwy!”- Ja tak rzuciłam laptopa 😀
No i przerwa się zaczęła.
Postanowiłam wrócić do mojego książkowego bloga. Tak, dobrze słyszycie – książkowego bloga w wersji papierowej.
Wiem, wiem. To brzmi, jakby ktoś próbował robić podcast na kasetach magnetofonowych, ale co ja poradzę? Jakoś mnie to uspokaja. Kleję, piszę, wklejam, podkreślam, robię notatki, cytaty i oczywiście – kolorowe zakładki. To jest mój zen.

Ale nie byłoby życia, gdyby coś nie stanęło na przeszkodzie.
Bo oczywiście – nawet w dzień „relaksu” – wszyscy nagle czegoś ode mnie chcą. Telefon dzwoni, ktoś pisze, ktoś pyta, ktoś potrzebuje.
A ja? Ja tylko chciałam powycinać kilka okładek z gazet i zapisać przemyślenie o drugim tomie jakiejś książki, a tu nagle…
…projekt, bankomat i dzieci w wózku.
Tak, dobrze czytacie. Wczoraj zapakowałam chłopaków do naszego dwupiętrowego wózka, który przypomina bardziej małą windę towarową niż klasyczny środek transportu, i ruszyliśmy na wyprawę po… zaliczkę dla wykonawcy.

Bo jak relaks, to z rozmachem.
I powiem Wam, że to był całkiem miły spacer!
Tzn. byłby, gdyby młody nie jojczał co trzy metry, nie próbował się wspinać po daszku od wózka i nie kwestionował głośno każdej decyzji matki. Ale przewietrzyliśmy się, przeszliśmy z punktu A do B i wróciliśmy bez strat w ludziach, więc uznaję za sukces.
Wieczorem znów próbowałam wrócić do bloga, ale oczywiście co?
Telefon: wykonawca dzwoni, że dziś wieczorem wpadnie podpisać umowę.
Super.
Z jednej strony – ruszamy z robotą, z drugiej – czy moje serce gotowe jest na wycenę? Bo wiecie jak to jest: najpierw entuzjazm, potem szkic, potem projekt, potem Excel i…
…potem płacz nad tabelką.
Bo te wszystkie koszty?
Tu 500 zł, tu 2 tysiące, tu 10 tysięcy, a potem nagle masz wrażenie, że remontujesz nie mieszkanie, tylko pałac wersalski. Tyle że bez złota, sztukaterii i Ludwika XIV, a z psiakami, kurzem i meblami z Ikei.
Staram się więc jakoś to opanować – planuję kupować wszystko etapami.
Metoda „na raty, ale z godnością”:
– w tym miesiącu stolik,
– w kolejnym lampa,
– potem zasłony,
– potem krzesła biurowe.
A propos mebli – w przyszłym tygodniu mam jechać do salonu z drzwiami, bo do garderoby wymarzyły mi się drzwi dwuskrzydłowe, czyli marzenie każdej kobiety. Problem w tym, że drzwi dwuskrzydłowe kosztują tyle, co dwie pary jednoskrzydłowych i kawa w Starbucksie. A to już robi się poważna inwestycja. Ale zobaczymy – może trafi się jakaś promocja w stylu „kup drzwi, dostaniesz klamkę gratis”.
Wracając do mojego „odpoczynku” – no był. Dzień czy dwa.
Leżałam pod kocykiem, popijałam coś ciepłego, czytałam książkę, udawałam, że życie mnie nie dotyczy. I to było piękne.
Ale nagle znów zrobił się wieczór, potem poranek, potem znowu coś do załatwienia i wiecie co?
Dni lecą, a ja nadal w dresie.
Zdrowie – na szczęście odpukać – dopisuje.
Pomijając tę tajemniczą gorączkę 38 stopni, którą ignoruję z klasą i przekonaniem, jakby to był spam w skrzynce mailowej. Ot, taka mała awaria systemu, co się sama naprawi. Anestezjologa odwiedzam regularnie, ale pulmonolog i gastroenterolog jeszcze się nie doczekali mojego terminu. Może kiedyś. Może w grudniu. Może po Bożym Narodzeniu.
A tymczasem dostałam właśnie powiadomienie:
Dziś o 19:00 spotkanie z wykonawcą.
We wtorek odbiór mieszkania.
Po południu pomiar ze stolarzem.
W poniedziałek – podpisanie aktu notarialnego.
Czy ja mogę oficjalnie zgłosić wniosek o jeden (1) dzień, kiedy nikt niczego ode mnie nie chce?
Na szczęście jutro piątek!
Prezenty dla rodziców spakowane, wysłane – może nawet paczka dojdzie na czas. Mam nadzieję, że się ucieszą.
Tomek ma jutro na rano, co oznacza, że dostanę trochę pomocy i może uda mi się zjeść śniadanie przed godziną 13:00. Weekend zapowiada się „spokojnie”, tzn. w planach mam tylko:
– sprzątanie,
– pościel,
– pranie,
– prasowanie,
– zakupy
– i oczywiście dalsze wypełnianie kosztorysu.
Bo nasze mieszkanie już nie jest mieszkaniem, tylko projekt budżetowy, nazwany roboczo „Tabela w Numbersie vol. 3 – Zemsta Finansów”.
Dobra, kończę.
Mam dokładnie 1,5 godziny relaksu zanim znów wejdę w rolę „szefowej budowy, księgowej i dyrektorki ds. rozwoju bloga książkowego”.
Idę wyklejać.
Miłego popołudnia, trzymajcie się, a jeśli macie dziś 38 stopni gorączki – to nie panikujcie, tylko przykryjcie się kocem i udawajcie, że to część planu.
