Ten ze zmodyfikowanym projektem (3 minuty czytania)

Hej 🙂

Dzień pod znakiem ostrzeżeń od organizmu i… psich sabotaży

Dziś ciało powiedziało stanowcze: „STOP!”
Od rana sygnały alarmowe – zawroty głowy, osłabienie, kiepski wzrok i… wymioty. Chyba trochę przesadziłam ostatnio z tempem życia. Dlatego plan na dziś (i cały weekend): więcej odpoczynku, mniej szarpania się z rzeczywistością.

Mimo wszystko – parę rzeczy i tak się wydarzyło.

Nowy telefon!
Koło południa przyszła wymiana z operatora – i serio, nawet paczka z pizzą nie wywołuje już takich emocji, jak pudełko z nowym smartfonem. Później wysłałam jedną przesyłkę, a Tomek – bohater dnia – sam ogarnął zakupy w Auchan i aptekę. I dobrze, bo ja już ledwo zipałam. Gdybym jechała z nim, pewnie znowu skończyłabym w aucie z woreczkiem z Ikei na kolanach i z oczami jak po karuzeli.

Po krótkim odpoczynku ruszyliśmy do galerii – ogarnąć szybkę i etui do nowego telefonu (bo znając moje szczęście, bez tego rozbiłabym go jeszcze dziś). Potem zrobiliśmy skok do Media Expert po słuchawki – klasyczne, na kabel, bo ja bezprzewodowe gubię szybciej niż klucze. Trochę się zeszło, bo obsługiwała nas Pani, która dopiero się uczyła, ale… cierpliwość popłaca. Słuchawki zdobyte.

Na koniec dnia – fryzjer Tomka. Poprosił, żeby z nim pojechać, więc zebrałam się w sobie. Na miejscu przekazałam fryzjerowi naszą wizję (czyli „żeby wyglądał jak człowiek”) i… wyszło super. Tomek wygląda świetnie.

I już myślałam, że to koniec dnia…

WRACAMY DO DOMU… a tam impreza. Psia impreza.
Cała kuchnia i salon pokryte… matami do sikania. Te, które były strategicznie ukryte pod kocykiem na kanapie „na wszelki wypadek”. No i ten „przypadek” nadszedł – chłopaki je odkryli i zrobili z nich zabawkowe konfetti. Rozgrzebane, porwane, rozciągnięte – arcydzieło chaosu. Więc zamiast herbatki i relaksu – sprzątanko.

Wieczorem już nie miałam siły na żadne DIY ani klejenie. Usiadłam więc do projektu nowego mieszkania – tego zamiast domu, którego nie mamy ochoty ogarniać. Jest kilka powodów dlaczego nie chcemy domu- trzeba ogarniać rzeczy na dworze przy budynku i na ogródku, ogrzewanie i takie tam. Tutaj mamy mieszkanie, gdzie ktoś za nas będzie ogarniał sprawy zewnętrzne, mieszkanie ma pompę ciepła i ogrzewanie podłogowe, a co najlepsze ma 3 metry wysokości kondygnacji i całe mieszkanie jest na jednym poziomie, co eliminuje nam schody, czyli wygoda dla Ricarda, dla mnie kiedy mi się w głowie kręci oraz dla robota jeżdżącego zwanego przez nas Stefanem. Dlatego właśnie mieszkanie wygrało, ale opisałam Wam dość szczegółowo całe osiedle w poprzednim poście. Mogę tylko dodać, że pamiętamy o pieskach i przy mieszkaniu jest ogródek, niewielki ale jest!

Miałam wcześniej plan: dwa osobne pokoje do hobby. Ale wiecie co? Zmieniliśmy zdanie. Robimy jeden duży, przeszklony pokój, z biurkiem, kanapą, stołem i telewizorem – takie nasze wspólne centrum dowodzenia. Powiększyłam też sypialnię (bo lubię przestrzeń) i moją łazienkę (bo zasługuję). Kuchnię trochę przerobiłam… i tu mam dylemat.

Mam wrażenie, że czegoś w niej brakuje – może blatu roboczego, może charakteru? Prześpię się z tym kilka nocy i może przyjdzie olśnienie. Albo… pogodzę się z faktem, że nośnych ścian się nie przesunie.

Zostaje jeszcze kwestia stołu jadalnianego – niby nie korzystamy na co dzień, ale jak przyjdą goście, to przecież nie posadzę ich na podłodze z talerzem na kolanach. Coś wymyślę.

Jest 23:20. W tle leci jakiś program o nazistach (standard wieczorny, co nie?), maluch czeka na ostatnie siki, ja kończę projekt mieszkania i… padam. Dzień pełen drobiazgów, ale i dużych decyzji.

Dobranoc wszystkim, co dotrwali do końca
Jutro – nowy dzień, z nową energią. Oby!

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *