Ten z Nowym Yorkiem (2 minuty czytania)

Dzień, w którym psy wygrały z moim stresem (ale tylko na chwilę)

Noc była… cóż, nocą. Zwykłą, bez sennych wizji, bez odpowiedzi na żadne pytania. I choć dzień przyszedł jak zawsze, to moje ciało i głowa jakoś nie chciały go przyjąć. Od rana czułam napięcie, takie irracjonalne, siedzące głęboko pod skórą. Przez całe przedpołudnie byłam jak na granicy – dostałam nawet lek na mdłości, bo tak mnie ścisnęło od środka. I nadal nie wiem, co się ze mną dzieje.

Zaczynam się zastanawiać, czy to nie kwestia bycia zbyt długo w jednym miejscu. Ściany mają swoją wagę, kiedy patrzy się na nie codziennie. Ale wtedy, zupełnie niespodziewanie, wpadły do mnie psy. I nagle wszystko, absolutnie wszystko, na moment przestało mieć znaczenie.

Skakały, piszczały, cieszyły się jakby świat właśnie stał się ich ulubionym serialem. A ja – przez chwilę razem z nimi. Wyszliśmy na spacer. W głowie dalej lek, emocjonalnie byłam gdzieś pomiędzy jednym oddechem a drugim… ale poszliśmy. Bo czasem trzeba ruszyć się z miejsca, choćby symbolicznie.

Zrobiłam sobie też taki mały dzień administracyjny. Trochę pisałam do ludzi. Wiem, że to niedziela, ale szczerze mówiąc – udawałam rozkojarzoną pacjentkę z oddziału, która nie ogarnia dni tygodnia. Nie wiem, czy to działa na moją korzyść, ale czasem trzeba się czymś zająć, żeby nie oszaleć.

Udało się też coś dużego: zarezerwowałam cały wyjazd do Nowego Jorku na marzec. Jedziemy. Tak po prostu – jedziemy. Trochę się boję, nie będę kłamać. Nie wiem, co mnie tam spotka, nie wiem, co w sobie odkryję. Ale wiem jedno – nie wrócę byle jakim samolotem, jak z Europy. Tym razem chcę, żeby to wszystko miało sens.

Jeśli dopadnie mnie tam nerwica – trudno. Pójdę do lekarza, ogarnę się na miejscu. Muszę nauczyć się być ze sobą. Muszę znaleźć spokój, który gdzieś się schował i ani myśli wrócić. Mam wrażenie, że wyjechał beze mnie, nie zostawiając nawet kartki.

Jutro zaczyna się nowy tydzień. Poniedziałek, więc wiadomo – chaos, badania, rozmowy, i to cholerne USG brzucha, z którego robią nie wiadomo jaką aferę. Ale dobra, niech robią. Ja zrobię swoje: pogadam z lekarzem o wszystkim. Przestanę ukrywać objawy, przestanę udawać, że jest okej, kiedy nie jest. Jeśli mam się pozbierać, to muszę mówić prawdę. Nawet jeśli jest mało wygodna.

A na dziś – plan prosty. Idę spać. Może sen okaże się łaskawszy niż ten poranny, który zostawił mnie bardziej zmęczoną niż przed zaśnięciem. Może mój organizm sam się ogarnie, jeśli ja mu w końcu na to pozwolę.

Dobranoc. I niech jutro będzie chociaż o pół tonu lżej.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *